czwartek, 24 czerwca 2010

rozgrzewka #1

Pogoda nas nie rozpieszcza. Lato wypięło się na kraj nad Wisłą i wzięło w gorące objęcia Moskwę, miętosząc ją lubieżnie spoconymi łapskami. Skoro tak, to my sami się pomiętosimy. Za spocone łapska dziękujemy. Nacieramy się imbirem i chili. Od wewnątrz. Za pomocą tajszczyzny w wersji PolAmer z oszukaną przez tutejszy klimat Daną, która na lato w Polsce wzięła ze sobą: japonki, espadryle i sandałki!

Baza-sos: imbir w kostkę, czosnek, chili, cebulka i szczypiorek plus garść sezamowych ziaren na olej ryżowy (wysokie temperatury!) w woku. Niech to się przegryzie, niech to sobą przejdzie, niech ten olej naciągnie. Po chwili dolewamy mieszankę, 1:1, sosu sojowego, rybnego i wody. Niech paruje, niech się redukuje, niech gęstnieje.


Warzywa. W słupki. Można wszystko, ale najfajniejsze są twarde, które po ostrym smażeniu w woku będą jędrne i chrupiące. Podczas gdy w sosie na patelni ląduje marchew, w garnku obok bulgocze woda na fasolkę szparagową. Wrzucamy ją na chwilę, żeby więcej niż zblanszować, a następnie, razem ze szparagami, dodać do marchewki. Plus: wcześniej zjedliśmy kalarepkę, która miała wielkie liście. Pomyślałem, że powinny być jadalne i że dodam je do woka jak dodaje się kapustę bok choy. Zblanszowałem je w wodzie z fasolką - okazały się całkiem smaczne i fajnie oplatały marchewkę, szparagi i fasolkę.

Moskwę oblepia lato, a nasze warzywa gęsty sos. Energicznie podrzucane, szybko dochodzą do stanu al dente, jeszcze szybciej lądują na talerzach, z których znikają w tempie błyskawicznym. Za oknem zimny, mokry wieczór jak na Mazurach pod koniec września, a w domu tajski targ pachnący imbirem i sezamem.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz