czwartek, 10 czerwca 2010

Jest tak gorąco, że nawet nie mam ochoty patrzeć na zdjęcia tego, co gotowałem przez ostatni deszczowy czas. Pieczone mięsa zostaną w piekarniku pamięci komputera. Ciepłe tarty, mimo tego że z pysznymi lodami cytrynowo-miętowymi, również. Właśnie zjadłem zimne tabouleh i mam ochotę na delikatną, aksamitną botwinkę z odrobiną jogurtu albo śmietany. Nie na gorąco, ale na letnio. Taki prawi chłodnik, ale bardziej kwaśny, taki prawie chłodnik, ale nie tak biały. Taki prawie chłodnik, ale w temperaturze pokojowej i z pływającymi zielonymi liśćmi i czerwonymi gałązkami.




Najpierw nastawiam wodę na rosół-wywar z warzyw (darujmy sobie mięso): włoszczyzna powinna się wygotować tak, aby woda miała smak. Ziarenka pieprzu, kilka ziela angielskiego, ze dwa liście laurowe plus, wiadomo, sól. Jędrne pęczki botwinki, ze dwa co najmniej, kąpię prze kilkanaście minut w zlewie pełnym wody, bo zazwyczaj na korzeniu i między łodygami kryje się trochę ziemi, a wolę unikać zgrzytania zębami podczas jedzenia. Wypłukaną i pokrojoną razem z liśćmi botwinę zasypuję kilkoma łyżeczkami cukru i kwasku cytrynowego.



Odstawiam na pół godziny, żeby przeszła. W tym czasie wywar z warzyw dochodzi, a kiedy jest odpowiednio esencjonalny, wyciągam warzywa, doprawiam solą i wrzucam liście. Gotuje na oko. kwadrans? Aż liście odpowiednio zmiękną, a łodygi będą wciąż al dente. I co? Wszystko. Botwinka niech przestygnie - nie ma w niej mięsa, więc tłuszcz się nie zetnie. Czasem na koniec gotowania dodaję trochę oliwy i ziół z balkonu, co uśródziemnomorskawia i tak pyszną i lekką zupę.

PS To jest blogowe otwarcie One Table Restaurant. Na razie przy tym stole siedzi jedna osoba, ale wkrótce będzie ich więcej. Grand Opening zbliża się wielkimi krokami tym bardziej, że balkon kwitnie, ściany za chwilę się pomalują, a stół wskoczy na to trzecie mokotowskie piętro nie na jednej, ale czterech nogach!

2 komentarze:

  1. Nie chce się chwalić, ale jak mogę to chwalę się z przyjemnością - jako pierwsza degustowałam botwinkę. Od pamiętnego piątku to już jednak dla mnie nie botwinka, ale Dama Burakowa. Pyszna - zabrzmiałoby miernie..Serio.

    OdpowiedzUsuń