piątek, 30 lipca 2010

Majster goes Tex-Mex

Malowanie mieszkania czy gotowanie? Piwa popijanie, w rolę Majstra się nadmierne wczuwanie, przerw nadużywanie. A gdzie robienie, ścian farbą wałkowanie? Sufitów skrobanie, szpachlowanie?

Póki co próba połączenia gotowania z malowaniem wychodzi bardzo smacznie. Jedzenie robocze nie jest aż tak absorbujące, od pracy odrywające. Nie. Stop. Jedzenie odrywa na długo. Przygotowywanie jest mało angażujące. Bo taki jest zamysł: ja szykuję, ale karawana malowana jedzie dalej. Półprodukty, preparaty, gotowe marynaty.

Rano w Bomi zgrabne żeberka zostały upatrzone, nietłuste, w sam raz. Człowiek pracuje fizycznie, to człowiek musi jeść, jak mężczyzna, jak Majster. W domu marynata od Marksa i Spencera o nazwie jak ostatnia trasa Madonny: Sticky Barbecue, Marinade & Sauce. Żeberka do torebki na zip, marynata na żeberka, miętosimy worek i na pół dnia do lodówy - niech się gryzą, niech się przejdą, niech się sobą przed godzinnym w 200 stopniach pieczeniem nacieszą.

I wychodzi cudo, i wychodzi obłęd z pieca po kilkuset zdrowaśkach spędzonych na malowaniu zielonego pokoju na biało. Lepkie, skarmelizowane, chrupiące z wierzchu skorupką co Marks i Spencer je przyozdobił. A w środku mięsko poezja, delikatna strofa sonetu do Miss Piggi, od kostki się przy pomocy subtelnego dotknięcia językiem uwalniające.


Majster na haju.

1 komentarz: