poniedziałek, 7 listopada 2011

jarmuż

tę nibykapustę, liście kalarepy po trwałej ondulacji, skubały kury między ziarnem a kamyczkiem w zagródce u dziadków sto lat temu. rósł gdzieś pod płotem, niechlujnie, między krzakami porzeczek, z dala od grządki warzywnej, pogardliwie traktowany, bo dla kur. 

przez ostry smak i kędzierzawe, dość grube liście mało komu przychodzi do głowy robienie sałaty z jarmużu. świeże, surowe liście są jędrne i chrupiące, i wystarczy je skropić prostym vinegretem, żeby z menu wiejskiego kurnika awansowały na stół gospodarza.

na jarmuż (i bok choy) rzuciłem się w ostatnią sobotę na targu w Falenicy. pokroiłem na wielkie kawały i razem z białymi cząstkami liści bok choy wrzuciłem na patelnię, na której na rozgrzanej oliwie szkliła się szalotka z chili, czosnkiem i skórką cytryny podlana sosem sojowym. robi się to jak szpinak, a liście pozostają jędrne. jedzenie to proste, a pyszne: z pajdą razowego chleba z masłem i jeszcze smacznym pomidorem również z Falenicy, gdzie na targ nie mają wstępu (chyba) warzywa pozbawione smaku


PS w ten sam sposób można przygotować brukselkę, o której fantastycznie pisze Agnieszka Kręglicka w Obcasach

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz